Gałki od REGAŁKI
Z napisaniem tego, co za chwilę, noszę się od sierpnia. Wtedy mieliśmy mały remont i jak nie cierpię przedłużających się robót i ciągnącego się w czasie urządzania, malowania, dorabiania, tak tym razem właśnie się stało. Światła pod meblami nie mam do dziś i ciągle brakuje czasu na przymocowanie listew maskujących przy kuchennym blacie.
Wymyśliłam sobie, że tanim kosztem zrobię metamorfozę kuchni. Nie pokażę Wam jak wyglądała wcześniej, więc skali porównawczej można się jedynie domyślać ;) W moim odczuciu wyszło dobrze, a głównym założeniem było to, że korpusy szafek zostają, zmieniam fronty, a przede wszystkim uchwyty :) U jednej takiej cudownej Aldonki, u której byłam kiedyś w gościnie, zobaczyłam coś, co wprawiło mnie w osłupienie. Doznałam olśnienia i miałam od tej pory marzenie! Zmienić kuchnię tak, żeby była naprawdę moja, nie od Rusta, nie z Ikei, nie z wnętrzarskiej gazety.
Mąż o tych moich pomysłach nie chciał słuchać. Mówił tylko: dla ciebie
cały remont to kolorowe gałki i nowe obrazki! A on taki biedny musiał
jeździć po tych wszystkich sklepach rzeczy niepotrzebnych i szukać
odpowiedniego podkładu pod panele i nosić wielkie wiadra z farbami. A ja
mu ciągle o tych nowych uchwytach i jeszcze o koszu na śmieci, że
widziałam taki fajny i chciałabym mieć kosz wystawiony obok, nie w
szafce.
Jestem gadżeciarą, ale nie w tym właściwym tego słowa znaczeniu. Może
bardziej właściwe słowo to "rupieciara" niż "gadżeciara"... W kuchni mam
dużo wystawionych rzeczy na blacie, co niektórych odwiedzających może
przyprawić o zawał, a dla mnie to codzienność. Pudełko z chusteczkami,
owoce, puszki, dozownik z cukrem pudrem, zawsze pełna suszarka na
naczynia. I ściana z farbą tablicową, o której marzyłam! Nie mam sterylnej kuchni i gdybym chciała napisać, że
chciałabym taką mieć - skłamałabym.
A teraz dodatkowo chaosu dopełniają gałki od REGAŁKI.
Kiedy trafiłam na stronę sklepu, nie mogłam z niego wirtualnie wyjść. Każda inna :) Każda kolorowa. Istny oczopląs! Bałam się reakcji teściów trochę, a oni przychodzą i mówią: no taki pomysł fajny miałaś! Jest dokładnie tak jak chciałam. A mąż wtóruje: prawda, że super te gałki? Czuję się w tej kuchni (choć widzicie tu tylko jej fragmenty), doskonale. Jest jasno, optymistycznie i dość wesoło, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi lubić ten klimat.
Na nowe gałki czekają również szafki na buty, ale to może na wiosnę ;)
Takie moje hygge, które ostatnio opanowało media i pewnie gdybym nie przeczytała o tych sławnych duńskich poradnikach w internecie, nigdy nie wpadłabym na to, że można na ten temat pisać książki. Bo tak sobie myślę, że człowiek sam do tego dochodzi, że ważne jest to, co go otacza i że nie zawsze jedno "dobre" znaczy tak samo "dobre" dla drugiego człowieka. Coś w tym jest, prawda?
Kiedyś, kiedy byłam mała, bałam się odezwać pierwsza, miałam ogromne kompleksy... że powiem coś głupiego, że wszyscy będą się śmiać, wytykać palcem. Dziś niewiele się w sumie zmieniło ;) Dalej zdarza mi się powiedzieć coś głupiego, ale teraz sama potrafię się z tego śmiać. Mam dystans do siebie, ale też akceptuję siebie z tym trochę zamotaniem. Co wcale nie znaczy, że w obliczu przykrych zachowań nie jest mi smutno. Jest, ale co z tym mam zrobić? Nic ponadto, co mogę. Czasami to wzruszenie ramionami, czasami płacz, czasami śmiech. Staram się widzieć szklankę do połowy pełną, a nie pustą, tak jak w tym remoncie widziałam tylko gałki i obrazki, ku utrapieniu męża.
Moje małe przedświąteczne domowe hygge :) A przed świętami zapraszam na jeszcze jeden przepis - będzie to STOLLEN, czyli strucla z marcepanem.
Gałki i uchwyty - większość: REGAŁKA, część z KiKa,
Kosz na śmieci - DUKA
Kalendarz adwentowy - TK MAXX
Piękne kolory! A skąd ten konik? Pozdrawiam, Ania.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Konik sprzed kilku lat z Home&You.
UsuńŚwietnie to wygląda i tak fajnie czytać o tym, że podążałaś za swoją wizja :) cudnie wyszło!
OdpowiedzUsuńDziękuję Olu :)
Usuńsliczne w slicznej kuchni
OdpowiedzUsuńCudowny klimat...☺
OdpowiedzUsuńCudowny klimat...☺
OdpowiedzUsuń