Pomidorów czas.
Mam za sobą pierwszy działkowy sezon. Kiedy myśleliśmy kilka lat temu o zakupie działki rekreacyjnej, to taka z założenia miała właśnie być. Rekreacyjna ;) Duuuużo trawy, trochę kwiatków, leżaki, hamak, piłka, piaskownica. Kilka obejrzeliśmy ale nie byliśmy do końca przekonani. Odłożyliśmy decyzję na "kiedy indziej' i prawdę mówiąc, zapomnieliśmy o temacie całkowicie.
Aż pewnego dnia mąż pokazał mi na jakimś opolskim portalu ogłoszenie i kilka zdjęć. Działkę oglądaliśmy w marcu, wszystko było szaro bure ale my już wiedzieliśmy, że to jest to miejsce. A ja, choć głośno bałam się o tym powiedzieć, wiedziałam, że na trawniku i kwiatkach się nie skończy. Jeszcze działka nie była nasza a ja już kupowałam gazety, szukałam książek dla działkowców z lat 60-tych na półkach mojego teścia i kupowałam pierwsze nasiona warzyw.
Za każdym razem wracałam wspomnieniami do dzieciństwa i grządek "na ogrodzie". Tak się w domu mówiło ;) "Na ogrodzie" a nie "w ogrodzie" jak dziś powiedziałabym. Rozpoczynając własny pierwszy sezon, nie uniknęłam błędów. Marchewkę i rzodkiewkę zasiałam tak gęsto, że musiałam później bardzo (ale to bardzo) mocno przerywać. Denerwowałam się jak młoda mama radami życzliwych kobiet na temat karmeinia, kiedy moja teściowa przy każdej okazji mówiła: za gęsto ta marchewka rośnie, musisz ją przerwać. Tylko ja ją przerywałam wcześniej już kilka razy! Zaciskałam zęby i rwałam dalej...
Z nasionek wyhodowałam sadzonki karczochów, które rosną pięknie ale niestety nie wydały żadnych owoców ;) Każdy, kto przechodzi obok naszej działki zatrzymuje się i pyta co to takiego. Wyglądają imponująco... zastanawiam się czy na zimę nie wziąć jednego do domu, do doniczki. Bo krzaczki są piękne, niczym egzotyczne rośliny, tylko jakby nie o to mi chodziło ;)
Za to wyjątkowo przyłożyłam się do pomidorów i ogórków. Część ogórków wysiałam sama, część kupiłam w sadzonkach. I jedne i drugie wyrosły pięknie, ale wiadomo - ogórki potrzebują w sumie tylko wody :) Było ich tyle, że były i małosolne i nakisiłam na zimę. Starczyło dla teściowej i jeszcze dla kilku osób ;) Pomidory sadziłam z rozsad. Mąż kupił kilka odmian i nie byłby sobą, gdyby nie pogadał trochę z panią na targowisku... W wyniku tego, oprócz sadzonek, przywiózł na działkę twardą zieloną folię. Tę folię pocięliśmy na kawałki i wbiliśmy ją w ziemię wokół każdego pomidora. Dzięki temu, kiedy podlewaliśmy pomidory, woda szła prosto w korzeń i nie rozlewała się na boki. Pomidory rosły w oczach, a ja za każdym razem nie mogłam się nadziwić i cieszyłam się jak dziecko z tej mojej namiastki wsi, za którą tęsknię.
Sąsiadka z działki obok podpowiedziała mi, że gałązki, które obrywam, jeżeli mają taką szorstką powierzchnię, mogę również wsadzić do ziemi i one zaowocują. I tak się stało! Na początku wyglądały marnie. Przywiązałam do palików i sowicie je podlewałam, ale potrzebowały wielu dni, żeby się podnieść. Zakwitły później niż te z sadzonek i wydały trochę mniej owoców, ale natura zadziwiła mnie po raz kolejny!
Założyłam, że nie będę pomidorów niczym pryskać ani dodatkowo nawozić ziemi. I choć wszyscy wokół straszyli chorobami, na które są one podatne, nie było tak źle. Najbardziej ucierpiały malinówki, które musiałam zrywać zanim do końca dojrzały. Jeszcze lekko zielone zabierałam do domu, zostawiałam na parapecie i tam czekały, aż nabiorą koloru.
Nie pamiętam kiedy zjadłam tyle pomidorów ile w tym sezonie! Rano obowiązkowo w domu i na drugie śniadanie do pracy. Dodatkowo po raz pierwszy w życiu zrobiłam przecier, taki najprostszy, bez dodatków. Można pić jak sok, bo nie jest zbyt gęsty. Niestety, nie napiszę z których pomidorów przecier do zupy jest najlepszy, które się do tego najlepiej nadają... pewnie z malinówek :) Nie znam się na tym, ale może w przyszłym roku się poduczę. Ja robiłam z różnych, czyli z tych, które akurat były dojrzałe.
Składniki:
- 3 kg pomidorów gruntowych - owalnych
- 2 łyżeczki soli
- 2 łyżeczki cukru
- ½ łyżeczka pieprzu
Przygotowanie:
- Pomidory myjemy i parzymy wrzącą wodą, obieramy ze skórek. Następnie kroimy na ćwiartki i wykrawamy twarde miejsca gdzie były szypułki.
- Ćwiartki pomidorów (razem z gniazdami nasiennymi) wkładamy do garnka i gotujemy kilkanaście minut, aż się rozgotują.
- Następnie rozgotowane pomidory miksujemy blenderem ręcznym w garnku lub przekładamy do robota z kielichem lub innego urządzenia kuchennego ułatwiającego życie, które zmiksuje nam nierozgotowane kawałki pomidorów.
- Przecieramy pomidory przez sito (w miarę gęste), aby oddzielić pestki od przecieru.
- Przecier ponownie zagotowujemy, dodajemy sól, cukier i pieprz.
- Przygotowane wcześniej słoiki (wyparzone, zakrętki również) napełniamy gotowym przecierem i pasteryzujemy. Ja nalewam gorący przecier, dobrze zakręcam i wkładam do nagrzanego piekarnika do 120 st. na ok. 30 minut.
- Po tym czasie należy wyciągnąć ostrożnie gorące słoiki i odwrócić do góry dnem. Najlepiej wykładać na głębszą blaszkę lub tacę wyłożoną starszym ręcznikiem. W ten sposób unikniemy kuchennej kraksy, jeśli któryś słoik byłby nieszczelny.
- Taki przecier jest w miarę rzadki, można go więc spokojnie pić jak sok albo na jego bazie robić tradycyjną zupę pomidorową. Jako sos do pizzy jest zdecydowanie zbyt płynny ;)
wspaniale, nie ma nic lepszego od maku pomidora prosto z krzaczka. nawet w sezonie te sklepowe sie nie umywaja. triku z folia nie znalam. a w tym roku tez niczym nie nawozilam swoich pomidorow i zbiory takie same jak rok temu z nawozem. tez niczym nie pryszcze i pomodorki jak z obrazka. poprosze o zdjecie karczochow. ciekawa jestem jak wygladaja.
OdpowiedzUsuńNie umiem wkleić w komentarzu zdjęcia... ;) Są krzaczory i nic więcej ;) A pomidory własne są niesamoiwte, takie jeszcze ciepłe, nagrzane słońcem i tylko sól do tego, nic więcej ♥
UsuńBM, własna marchewka / choćby nie wiem jak mała / i inne warzywa z własnej grządki to świetna sprawa. Owszem narobić się trzeba, ale jaka duma? Pomidorów nie mam, za to miałam ogórki:-)
OdpowiedzUsuńPrzeciery zrobiłam już tyle, że z pomidorów odznajomego rolnika
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie wpisałam swojego adresu:-) przepraszam
UsuńAniu, ja doświadczam tego w tym roku po raz pierwszy po ogromnej przerwie. Tylko wtedy, jako dziecko, nie umiałam się tym cieszyć i zawsze mówiłam do mamy: po co to tyle roboty sobie dodajesz, to wszystko przecież można kupić w sklepie! A dziś patrzę już zupełnie inaczej :) Pozdrawiam Aniu!
Usuń