Chcę być taka/taki jak TY! Słodkie upominki od Wedla - KONKURS.
Mój blog właśnie kończy 4 lata, moja córka w tym tygodniu skończyła 7. Bardzo dużo osób do dziś myśli, że blog „bistro mama” swoją nazwę wziął stąd, że jestem super mądrą mamą, która wie wszystko na temat rozszerzania diety dziecka, wprowadzania nowych posiłków i wyczarowywania lodów z buraka o smaku truskawkowym lub kotlecików rybnych o smaku parówek. Niestety, nic z tych rzeczy. Ja po prostu lubię gotować :) Lubię karmić moją rodzinę, rozkoszować się dobrymi smakami, a w tym wszystkim mama zaszczyt pełnić rolę mamy :)
Pomyślałam sobie, że opowiem trochę więcej o swojej rodzinie, o tym, że na co dzień popełniamy błędy jako rodzice, że też jadamy w restauracjach lepszych i gorszych, bardzo lubimy lody i pizzę, a ulubionym śniadaniem dzieci (a dla nas chwilą wytchnienia) są płatki na mleku.
Urodziny Hani i bloga, a przy okazji urodzinowa współpraca z firmą Wedel, są dla mnie świetną okazją, żeby w końcu opowiedzieć trochę o naszym życiu „od kuchni”.
Podczas zdjęć i domowych zajęć, mieliśmy okazję posmakować pysznych, czekoladowych produktów Wedla:
- Czekotubki
- Batonika Oki! (mlecznego z ziarnami zbóż i mleczno-truskawkowego)
- Porcjowanego Ptasiego Mleczka® - Extra mleczne z dodatkiem wapnia z mleka (w jednym opakowaniu 6 porcji po 5 kostek)
Najczęściej jest tak, że pierwsze zgrzyty zaczynają się już po 7 rano, prawie codziennie. Na palcach jednej ręki mogłabym wyliczyć spokojne poranki, kiedy to nic nikomu się nie wylało, nie trzeba było przepakowywać torebki, wycierać mokrą chusteczką plamy na spodniach albo na szybko suszyć suszarką jedynej słusznej bluzki, która nie zdążyła wyschnąć przez noc.
Już dziś mogę się założyć, że jutrzejszy poranek zacznie się od słów tych lub bardzo do tych podobnych:
„Mamoooooo, a ja chciałem wstać pierwszy a Hania wstała… buuuuuu”
„Mamooooo, a Franek powiedział, że ja nie mogę tu siedzieć...buuuuuu”
To taki mały przykład…. W dni robocze na szczęście chodzą do placówek państwowych, ale w weekend… Jedno chce bajkę, drugie planszówkę, jedno chce pić, drugie woła siku. Często Franek idzie do Hani i mówi jej do ucha: „powiedz mamie, żeby dała coś słodkiego”. Taki jest gość! I ona (starsza od niego o 4 lata!) da się w to wkręcić, biegnie do mnie i powtarza jak papuga. A on rządzi. Uwielbia naśladować dorosłych. Najlepiej mu wychodzi celowanie pilotem w telewizor i udawanie, że prowadzi samochód. Nie wiem skąd u niego umiejętności obsługiwania wiertarki, bo wzorców takich niestety w domu nie podejrzał (nad czym ja bardzo ubolewam), ale nie można w życiu mieć wszystkiego :) Ostatnio, kiedy bawili się z Hanią w dom, usłyszałam jak mówi: „telaz muszę iść do placy poprzedawać dużo hamomodów” :) Kto wie co robi mój mąż na co dzień, ten też dokładnie wie o co chodzi. Zapisuję takie perełki, żebym miała kiedyś co wspominać.
Hania to inna bajka i inna liga. Jejku, widzę w niej siebie sprzed (sic!) trzydziestu lat! To poranne zamotanie mylone z romantyzmem, nieobecny wzrok i medytacje co tu dzisiaj ubrać. Wieczne pozostawianie piżamy dokładnie tam, gdzie się przebierała (robiłam dokładnie tak samo, ale słów mojej mamy tu nie zacytuję…). Poza tym jest bardzo grzeczną dziewczynką. Taką akuratną, posłuszną i ułożoną. Ma swoją pasję, pięknie tańczy i odnosi sukcesy. Na tym mogłabym skończyć, bo ona jest takim wzorowym dzieckiem, które nieproszone się nie odezwie, nie ruszy… w przeciwieństwie do brata. Czasami przyjdzie pomóc mi w kuchni, ale widzę, że zdecydowanie woli działać sama niż być tylko pomocnikiem. Podpatruję ją czasami i widzę, że w każdą zabawę wnosi takie nasze „życie”. Ona też chciałaby kiedyś prowadzić blog, a nawet pójść trochę dalej niż mama – nagrywać programy kulinarne, stąd każde nasze wspólne gotowanie ma zapewnioną narrację :)
I mimo tych poranków w pędzie i w nerwach czasami, braku czasu na wizytę u kosmetyczki, rezygnacji z wyjścia do kina z koleżanką, bo dziecko akurat z gorączką, zmiany planów małych i dużych, bo wszystko kręci się wokół dzieci, nie zamieniłabym tego życia na żadne inne. Na karierę, szpilki, służbowy telefon. Na wyjścia ze znajomymi, jak to kiedyś bywało. Na przetańczone noce do rana.
Wystarczy jedno zdanie wypowiedziane przez małego człowieka, który bardzo już chce być „dużym facetem” albo przez dziewczynkę, w której widzę siebie sprzed lat… Jak mawiał klasyk „wszystko podszyte jest dzieckiem”:)
******************************************
KONKURS
DO WYGRANIA: 3 zestawy. A w każdym: oliwki
zielone nadziewane pastą z papryki, ocet balsamiczny z miodem oraz trzy
naczynia ceramiczne: dzbanek, małą miskę z uchwytami, dużą miskę bez
uchwytów).
TEMAT: produkty greckie w kuchni polskiej czyli oswajamy Greka :)
Wystarczy w komentarzu podzielić się przepisem na danie raczej typowe dla kuchni polskiej lub ogólnie znane, które można urozmaić produktem, który Lidl ma w swojej ofercie w ramach tygodnia greckiego. Dla ułatwienia większość produktów wypisałam wyżej, można również spojrzeć na aktualną gazetkę. Mogą to być na przykład pierogi ruskie z fetą, krem do tortu na bazie chałwy itp. Czekam na Wasze pomysły!
Czas trwania konkursu: 18 – 22 maja 2015 r.
Ogłoszenie wyników: 25 maja 2015 r. (poniedziałek)
- See more at: http://www.bistromama.pl/2015/05/tydzien-grecki-w-lidlu-konkurs.html#comment-form
******************************************
KONKURS
Podzielcie się w komentarzach swoim największym i najbardziej zapamiętanym przez Was i Waszych rodziców PSIKUSEM. Takim, który najbardziej pamięta się z dzieciństwa, a nie wieku nastoletniego, na temat którego krążą już w rodzinie legendy, ale wtedy (te kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu) Waszym rodzicom wcale nie było do śmiechu :) moim przykładem będzie pierwsza samodzielnie obcięta grzywka. Ucięłam też kiedyś kawałka zasłony bo lalka nie miała sukienki. I spaliłam choinkę w dniu Wigilii razem z firankami :)
Czas trwania konkursu: 22 – 30 maja 2015 r.
Ogłoszenie wyników: 1 czerwca 2015 r. (poniedziałek)Warunki niezbędne:
- pozostaw komentarz w poście - odpowiedź na zadanie konkursowe
- zapoznaj się z REGULAMINEM
oraz
- pozostaw w komentarzu swój adresu mailowy. Jeśli z pewnych względów nie chciałbyś tego robić, prześlij proszę na moją skrzynkę (bistro.mama@hotmail.com) swój adres mailowy oraz nick, którym podpisałaś/eś swój komentarz pod tym postem.
Sponsorem nagród jest WEDEL :)
******************************************
KONKURS
DO WYGRANIA: 3 zestawy. A w każdym: oliwki
zielone nadziewane pastą z papryki, ocet balsamiczny z miodem oraz trzy
naczynia ceramiczne: dzbanek, małą miskę z uchwytami, dużą miskę bez
uchwytów).
TEMAT: produkty greckie w kuchni polskiej czyli oswajamy Greka :)
Wystarczy w komentarzu podzielić się przepisem na danie raczej typowe dla kuchni polskiej lub ogólnie znane, które można urozmaić produktem, który Lidl ma w swojej ofercie w ramach tygodnia greckiego. Dla ułatwienia większość produktów wypisałam wyżej, można również spojrzeć na aktualną gazetkę. Mogą to być na przykład pierogi ruskie z fetą, krem do tortu na bazie chałwy itp. Czekam na Wasze pomysły!
Czas trwania konkursu: 18 – 22 maja 2015 r.
Ogłoszenie wyników: 25 maja 2015 r. (poniedziałek)
- See more at: http://www.bistromama.pl/2015/05/tydzien-grecki-w-lidlu-konkurs.html#comment-form
No cóż... odkąd pamiętam uwielbiałam, a wręcz byłam zachwycona rzeczami mojej starszej siostry. Zwłaszcza jej piórami i...atramentem. Oczywiście byłam malutka dlatego nie było mi wolno tego ruszać. Pewnego dnia, gdy mojej siostry nie było w domu po cichu weszłam do jej pokoju. Pokusa była tak wielka że musiałam pozaglądać do zakazanych szuflad i oczywiście wsiąść pióro i atrament. Tak bardzo chciałam zajrzeć do środka pojemniczka z atramentem, że... zbyt szybko i gwałtownie się za to zabrałam. W rezultacie poduszka, kawałek koca był w plamy... Pobiegłam szybko do łazienki i nieudolnie (byłam mała) zaczęłam spierać ślady zbrodni. Chwilę później wróciła moja siostra i...okazało się że mój atramentowy psikus znalazł się również na firance, podłodze, szafce... Ale mój trud włożony w spieranie śladów zbrodni, suszenie poduszki na kaloryferze i przeprosiny zostały docenione i skończyło się bez większych problemów. W końcu miłość siostrzana wygrała. Do tej pory moja siostra pamięta moja skruszoną minę i wyciągnięte rączki ściskające wypraną mozolnie poduszkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam matleen@gazeta.pl
W domu było nas pięcioro, więc nie obyło się bez psikusów. A to stłuczone kryształy, które rodzice dostali w prezencie ślubnym. Wyrwana antena samochodowa. Fotel przypalony starą grzałką. Kotlety z trocin i jajek podkradzionych babci z kurnika ;-) Ale najbardziej zapamiętanym jest chyba psikus nie mój, ale mojego brata. Siostra miała coś około roku, brat trochę ponad dwa latka. Mama wyszła na chwilę do ogródka, a siostra zaczęła płakać. Brat chcąc jakoś uspokoić siostrę dawał jej różne zabawki, niestety nic nie pomagało. Przynieś więc z kuchni... patelnię. Taką wiecie starą, chyba żeliwną, całą pokrytą sadzą i włożył siostrze do łóżeczka. Wyobraźcie sobie minę mojej mamy, gdy weszła do pokoju, a tam łóżeczko, pościel, siostra, wszystko w sadzy. A brat dumny obok, że uspokoil siostrę ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Magda
morawa19@wp.pl
Cudne dzieciaki :).
OdpowiedzUsuńA psikusów było mnóstwo. Kiedy było wiadomo, że coś wisi w powietrzu? Kiedy było za cicho w domu ;). Kiedyś mama postanowiła sprawdzić, dlaczego jest tak cicho. Zastała mnie z pudełkiem kremu nivea w rączkach. Żeby tylko w rączkach - niemalże całą zawartość pudełka miałam wtartą w swoje gęste, kręcone włosy. Nie dało się tego pozbyć w całości. Włosy trzeba było obciąć. Do dziś w rodzinie krąży przestroga: kiedy jest za cicho, to wiedz, że coś się dzieje ;).
Pozdrawiam!
gebawniebie@gmail.com
X lat temu na moim osiedlu budowano parking. Zrobiono piękną gładką betonową wylewkę. Ja miałam jakieś 10 lat, brat 4. Musiałam go pilnować na dworze a wcale mi to nie pasowało. Miałam swoje koleżanki a brat ciągnął się za nami i marudził. Wymyśliłam sobie, że jak stanie w świeżo wylanym betonie to go tam zamuruje na parę godzin, unieruchomi i będzie stał w miejscu a ja później po niego wrócę. No i go tam postawiłam... Panika zaczęła się w momencie kiedy ten po kilku chwilach zaczął ryczeć bo nie mógł się ruszać :) Jak przystało na wspaniałomyślną i odpowiedzialną siostrę pobiegłam go więc ratować. Długo by opowiadać o akcji ratunkowej... Efekt końcowy - 4 nasze buty zostały tam do dzisiaj pod 20 cm betonową kołderką :) Warto wspomnieć że kupno tenisówek było wtedy dużym wyzwaniem... Inne konsekwencje przemilczę dla dobra bloga :)
OdpowiedzUsuńbsmail@op.pl
Złamałam korek w ulubionych szpilkach mamy ! Teraz w moich chodzi moja mała...
OdpowiedzUsuńLady.laura.bloq@gmail.com
UsuńBistro Mamo, czy ja mówiłam już, ze Cię kocham :)))) Jesteś wspaniała, uwielbiam Twoje poczucie humoru. Jejku, jesteś mi taka bliska, mimo, iż się nie znamy (chociaż i może deptałam Ci po piętach, np. stojąc w kolejce za tostami w Głubczycach:) Ja jestem z Raciborza, ale tosty podczas wagarów, to było coś). Mam podobne podejście do życia, wartości rodzinnych i - mimo szaleńczych lat studenckich, beztroski- nie zamieniłabym mojego życia.Mam męża, synka i to jest teraz dla mnie świętość.Niestety, nie mam już rodziców, więc staram się odtworzyć te wzorce wyniesione z domu, bo był to wspaniały czas, w którym na stałe był szacunek, miłość.... i pachnący obiad. Pozdrawiam Was gorąco i życzę wszystkiego dobrego. Wierna fanka Asia z Myszkowa.:)
OdpowiedzUsuńRumienię się po same uszy... ale sprawiłaś mi przyjemność tym komentarzem! Niesamwoiet to jest i dziękuję Ci po stokroć! A moze my się jednak znamy??? Te tosty to też w głubczyckim słoneczku były? Czy w Raciborzu? Do Raciborza czasami też jeździłam i baaaradzo lubię to miasto :) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńTosty były w głubczyckim słoneczku:) Bistro Mamo, chyba się jednak nie znamy osobiście (buuuuu), choć rocznikowo raczej pasujemy :) Mam nadzieję, że kiedyś jednak się poznamy, bo ja czasami do Opola jeżdżę, więc może na jakimś spotkaniu kulinarnym odważę się podejść i przedstawić :)))) . życzę miłego tygodnia, a ja jak zwykle poniedziałek zaczynam od kawy (już drugiej ) i przejrzenia Twego bloga :)
UsuńKolejna Żarłostacja juz 21 czerwca :) Ale mnie nie będzie niestety, bo za dużo innych rzeczy mi się ponakładało w tym terminie... Ale lato jest długie przecież :)
Usuńmiałam podobną przygodę z grzywką. przeszkadzała mi, więc zamiast opaskę na włosy ubrać, to nożyczki poszły w ruch. żeby nikt tych obciętych włosów nie znalazł wrzuciłam je do wielkiego wazonu, który był bardzo sporadycznie używany i stał na samej górze regału z książkami, wspinałam się na niego jak jakaś małpa. mama jak mnie zobaczyła, to zapytała o włosy, nie przyznałam się. przez rok chodziłam z krzywą grzywką za karę, włosy mama znalazła po 1,5 roku :)
OdpowiedzUsuńp.s. włosy ciachnęłam przed samą komunią - zdjęcia do dzisiaj wszystkich rozśmieszają ;)
p.s.2 m86@o2.pl
Ja tak czytam o Twojej Hani to sama nabieram ochoty na taką cudowna poukładaną królewnę.. ja nigdy taka nie byłam bo ani ze mnie rozważ na ani romantyczna istota.. w tej chwili to raczej nerwowa matko-kucharka dwójki a nawet trójki facetów. Ostatnio sama zaczęłam na siebie mówić hous komando bo "kto to ogarnie jak nie ja? no kto.."
OdpowiedzUsuńMoje dzieciństwo to wieczne psoty.. ja i mój o 13 miesięcy młodszy brat to było połączenie wybuchowe.
Mikstura, której działanie ustało wraz z rozdzieleniem powodowanym moim pójściem do 0A w wieku lat sześciu.
No ale zanim, no to działo się oj działo..
Sztandarowa historia wspominana na każdej imprezie przez rodziców i dziadków naszych:
Bohaterowie: Ja, mój Brat, wujek Boguś i ukochana babcia Celinka (dziś lat 86 i absolutnie szczegółowa pamięć co do tej historii)
Od początku. Wujek Boguś pracował w Turcji. Na kontrakcie. Wujek Boguś zawsze przywoził z Turcji fajne rzeczy które w latach 90tych były perełkami, szczególnie dla dzieciaków. Kontrakt się skończył. Wujek wrócił. A razem z wujkiem przyjechały zapalniczki. Piękne.. przepiękne ozdobne zapalniczki. W większości puste. Trzy były prezentem dla mojego taty.
Dwie były fabrycznie nowe i zupełnie puste. Jedna była używana ale nie odpalała więc starszyzna rodzina uznała komisyjnie, że też jest pusta. Nie była. Ale o tym za chwilę.
Zapalniczki tato schował. W szufladzie. Tatowej szufladzie, która była pełna rzeczy opatrzonych hasłem "dzieci, tego nie ruszamy!"
Przyszło popołudnie pod hasłem : nuda
Babcia poszła wieszać pranie na strych, szuflada kusiła od kilku dni. Kusiły zapalniczki. zajrzeliśmy. wybraliśmy jedną i biegiem do pokoju. Schowaliśmy się za kanapą rodziców, która była przykryta piękną kapą. Pstrykaliśmy zapalniczką. Bardzo nam się to podobało. Nagle pstryk i iskierka. Jedna. Przeskoczyła prosto na kapę. Pojawił się ogień.
Mój brat, pełen genialnych pomysłów chwycił za ligninę (mama pielęgniarka więc zawsze w domu zapas był na wypadek kataru w domu). Płomień wystrzelił. Pobiegliśmy po babcię. Kiedy babcia usłyszała rumor od razu zorientowała się w czym rzecz. Zawołała mojego brata. Na pytanie co się dzieje mój 4 letni brat ze stoickim spokojem odpowiedział: Pali się pożar babciu.
Babcia od razu zagasiła płomienie. Uchyliła okno. Niestety kapy z łóżka rodziców nie udało się uratować. Jak i samej kanapy również.
Mama, która z daleka dostrzegła dym wydobywający się z okien mieszkania, pobiła wtedy swoisty rekord prędkości w pokonaniu drogi szpital-dom.. Cała historia skończyła się w opinii rodziny pozytywnie - pojawiła się nowa kanapa!
Choć pięknej kapy moja mama nie odżałowała nigdy zwłaszcza, że był to jej prezent ślubny.
W tym roku mają z tatą 30 rocznicę ślubu. Zamierzamy z bratem zamówić im taką szydełkowana kapę. Na szczęście zachowały się zdjęcia :)
Karolina Dulska
karolina.dulska@poczta.onet.pl
czytam, czytam i zastanawiam się o kim ty piszesz, bo ja mam podobne egzemplarze w domu... Patrycja spokojna, introwertyczna, rano nieustannie się zawiesza z jedna skarpetka na nodze, albo przy nad miseczką płatków... Kacper łapie w rece wszystko co przypomina śrubokręt i "naprawia" co popadnie ( i rowniez nie ma wzorca w domu hihi)... A poza tym sa piekni i tacy juz "dorośli"...
OdpowiedzUsuńtak na szybko przypomniał mi sie jeden psikus, kiedy miałam kilka lat i postanowiłam schowac się rodzicom za wersalką, a konkretnie pomiędzy ściana a wersalką, po czym sobie smacznie zasnęłam, a moi biedni rodzice, dziadkowie i połowa sąsiadów z ulicy szukali mnie przez całe popołudnie... im nie było do smiechu ale teraz po latach to chyba juz mi wybaczyli;-)
edziab@poczta.onet.pl
Bistromamo, uwielbiam Twój blog, dawno chciałam coś skomentować, ale jakoś mi nie wyszło. Twoje przepisy są najlepsze w internecie, kiedy mam coś ugotować poszukiwania zaczynam od Bistromama.pl. Dzisiaj też szukałam przepisu na botwinkę i znalazłam (w środę gotowałam kapustkę młodą) - ja też nie cierpiałam tej zupki, kiedy byłam mała.
OdpowiedzUsuńNo, dobrze, to tyle podlizywania, a teraz temat konkursowy:
Mój brat na wczasach kupił sobie gumowego czarnego szczura. Dosyć dużego. Miałam dziadka, który mieszkał w domu (my obok) i nie cierpiał szczurów, myszy, kretów itp. i zciągle je zwalczał na różne sposoby. NA prima aprilis postanowiliśmy więc zrobić mu kawał i wsadziliśmy w piwnicy do pułapki na myszy ww. szczura (do dzisiaj jest i ma dziurki na pupie po pułapce). Potem polecieliśmy do dziadka krzycząc, że ogromny szczur złapał się w pułapkę. DZiadek od razu złapał siekierę i poleciał do piwnicy. Brat się wystraszył, że z jego szczura zostaną tylko wióry i polecieliśmy szybko za dziadkiem krzycząc, że to tylko zabawka. Jakoś się udało go przekonać.
To moze nie mrozi krwi w żyłach, ale miało być coś z mojego dzieciństwa, teraz nie mogę sobie nic innego przypomnieć. Ale moja mama przebiła wszystko i wszystkich. Kiedy miała jakieś 10 lat też w prima aprilis poleciała szybko do swojego robiącego coś w ogródku taty (czyli mojego dziadka z poprzedniej opowieści) szlochająca i zalana łzami i powiedziała: "Tatusiu, mamusia nie żyje". Znała swojego ojca raptusa, ale jego reakcja przeszła jej wszelkie oczekiwania. Dziadek rzucił wszystko, przeskoczył dwa płoty (ogródek nie był przy samym domu) i poleciał do domu. A tam, przy kuchni stała jego cała, zdrowa i żywa żona. MAma ponoć tak się bała, że poczekała w ukryciu, aż rodzice pójdą spać i dopiero wróciła do domu. Jakoś nigdy nie mówiła, jaką miała karę.
Helcia (Ilona Kulińska-Sembrat) e-mail: burbel@op.pl
Och, jak miło powspominać.
OdpowiedzUsuńteż sobie obciełam grzywkę, tuż przed komunią i to na długość jakiś 2 cm więc miałam piękną sterczącą szczecinę. Ale jakby tego było mało, obeciełam też sobie rzęsy, a wszystko przez tatę i jego odpowiadanie na odczepnego... a to było tak: mój tata od zawsze nosił bodę i wąsy, ma tez dość bujne brwi :-) pewnego razu gdy wrócił od fryzjera pytam się go, czy jak go pani fryzjerka strzyże, to przycina mu też brodę. tata zaczytany w gazecie, mruknął na odczepnego tylko "yhy". Ale dziecko jak dziecko, ciekawe wszystkiego, drążyłam dalej: "a wąsy?", "yhy" - odparł tata. No to dopytuję dalej: " A brwi?", w odpowiedzi usłyszałam twierdzące "yhy", podobnie na pytanie o rzęsy (chyba w ogole nie słuchał o co go pytałam). No i co? wpadłam na genialny pomysł, że sama mogę sobie przyciąć to z czym tata chodzi do fryzjera: włosy było mi trudno obciąc z tyłu głowy, brody i wąsów rzecz jasna nie miałam, brwi nie tak bujne jak u taty nie nadawały się do przystrzyżenia. Za to rzęsy? Proszę bardzo: lusterko, nozyczki, chlast chlast i przyciełam (dobrze ze sobie oka nie wydłubałam). Mama mało na zawał nie padła, potem mnie uswiadomiła, jak trendy są długie i gęste rzęsy :-(
innego psikusa spłatałam przypadkowo i przez sen (nawet wtedy psociłam). Wieczorem, zanim rodzice się połozyli sami spac, mama zaglądała do mojej sypialni żeby sprawdzić czy się nie odkryłam, nie rozkopałam posicieli... Pewnego wieczoru zagląda do mnie, a mnie nie ma (mimo, że od dawna powinnam spać). Konsternacja! rodzice w pospiechu przeszukują cały dom, a mnie i tak nie ma. Po jakimś czasie wrócili do mojej sypialni i tata wpadł na pomysł, żeby zajrzeć pod moje łózko (miałam takie tradycyjne łóżko, na stelażu, z nogami i materacem). Okazało się że podczas snu spadłam z łózka a że się wierciłam, to wsunęłam się pod łóżko i tak spałam...
pozdrawiam
andziullina(at)gmail.com
Świetny konkurs ;)
OdpowiedzUsuńTo i ja wezmę udział, bo historia ze mną związana jest śmieszna, ale i też przerażająca :)
Jako małe dziecko kochałam robić wszystko sama. Jeść, przechodzić przez ulicę... taka byłam dorosła ;) Pewnego dnia na spacerze, mama usilnie prowadziła mnie za rękę, a ja pełna oburzenia patrzyłam na ulicę obok. Żeby pokazać mamie, że jestem odważna i ''dorosła'' wyrwałam jej się i wskoczyłam na pasy, gdy jechały samochody. Z piskiem opon, centralnie przede mną zatrzymał się Pan w taksówce, a przerażenie w oczach moje, mamy i jego, będę chyba pamiętać do końca życia! Niegrzeczna byłam heh ;)
Pozdrawiam,
Natalie
nataliekudli@gmail.com
Konkurs genialny, możemy wrócić do dzieciństwa, o którym często zapominamy:) Mam trzy siostry, więc w domu było wesoło:) Psikusa mamie zrobiłam ja, jako najstarsza. Była zima, poranki przepełnione ciemnością, mama wstawał wcześniej niż my, a pomagał jej w tym elektroniczny budzik z radiem. Ponieważ zawsze troszeczkę marudziła, że gdy jest tak ciemno ciężko się jej rozbudzić, postanowiłam jej to ułatwić:) Gdy rodzice już spali, poszłam do ich pokoju i na budziku, w miejscu w którym znajdował się przycisk wyłączający alarm położyłam małą kosmatą maskotkę. Mama wyłączając budzik tak głośno krzyczała, że obudziła wszystkich. Dodatkową atrakcją były nietoperze zawieszone zaraz przy wejściu do łazienki:) Pobudkę miałyśmy znacznie wcześniej niż zwykle, a każdego następnego dnia budzik musiał wyłączać tata:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Justyna.
justyna_zasowska23@wp.pl
To było wiele lat temu gdy miałam 9 może 10 lat i zostałam sama w domu z powodu jakiegoś paskudnego chorubska, wynudzona leżeniem w łóżku do granic możliwości. W moim domu tak jak i w wielu innych królowały wtedy takie piękne stojące lampy z materiałowymi abażurami wykończonymi zwykle frędzlami. Jako, że trenowałam wtedy taniec towarzyski wpadłam na pomysł, że wyjdzie z tego abażuru wspaniała spódnica. Zdemontowałam więc go ze stelaża, postanowiłam także potrenować szycie na maszynie, więc wszyłam gumkę, odpowiednio zwęziłam aby spódnica leżała jak ulał no i leżała...... Wykonanie było pożal się Boże ale ja byłam z siebie dumna. Jednak mina mamy po powrocie z pracy nie wskazywała na zadowoloną, oberwało mi się wtedy nieźle...;-).
OdpowiedzUsuńagnieszka@orbud.com.pl
Mam na imie Monika ale mamusia zwykle nazywała mnie Helenką lub Zuzą.
OdpowiedzUsuńHelenką byłam wtedy kiedy byłam bardzo grzeczna czyli kilka razy do roku. Zuuuzaaaa słychac było w naszym dmu kilkanascie razy dziennie...byłam tak nazywana kiedy coś zbroiłam.
Pewnego zimowego poranka postanowiłam nauczyc sie szyć na moich nowiutkich czerwonych rajstopkach,zalozylam je na siebie na kolanach wycielam ogromne dziury i zaczelam szyc.Bo przecież Mamusia mówiła" jak zszyjemy nie bedzie nic widać"Nie udało sie..:P
Kazde wakacje spedzałam u dziadkow na pieknej wsi:),bywaly takie dni ze dziadkowie mieli duzo pracy w polu i wtedy godzike czy dwie sama musialam sie soba zajac bo wszyscy pomagali.I tak było także tego dnia..och jak ja czekalam az oniwszyscy pojda w pole..;),Zapakowałam do plecaka kawałek pasztetowej,ulubionego misia,kawalek chleba i nalam kompotu do butelki a do najwiekszej kieszeni wlozylam recznik.Poszłam nad staw ktory byl okolo kilometra od domu dziadkow z zamiarem nauczenia sie plywac!.Staw był stary gesto obrosniety pałkami wodnymi i innym zielskiem.Miałam wtedy 6 lat ,rozebralam sie do majteczek i wchodzilam do wody ale tylko do wysokosci pepka,co jakis czas wychodzilam zeby zjesc kawalek pasztetowej albo sie napic.I tak czas zleciał do 18 kiedy to nadbiegła zapłakana babcia.Okazało sie że cała wieś i radiowoz mnie szukali....Staw byl tak obrosniety.pozatym dzieci mialy zbaronione tam chodzic wiec nikt nie wpadl zeby tam szukac.Tamtego dnia po raz pierwszy i ostatni dostałam od babci pasem,do dzis nie wiem czy dla tego ze se jednak nie utopilam i na marne ten radiowoz czy jednak dlatego ze calo z tego wyszlam:)
Innym razem tata pozwolil mi sie samej pobawic na placu,bo z naszego okna go bylo widac mialam z 5 lat,nagle zniknelam mu z oczu wiec pobiegl mnie szukac.Znalazł kucajaca pod krzakiem i zajadajaca sie wypalonymi papierosami.....:)
Wyjadanie Mamusi z pudełek kremu nivea bylo notoryczne...uwielbialam wprost jego smak.. mama zbierala te pudelka a pozniej wymieniala na rajstopy czy kawe.I ktoregos razu udalo jej sie tak wreszcie schowac ze nie dobrałam sie do zapasow,ale znalazłam schowany syrop na kaszel ktory byl taki pyszny smakowal jak malinowe winko wypilam cala butelke...a to byl dzien komunii... nie dosc ze sie zatrulam to zarzy..łam cała albe:)
Tydzień przed komunia mama nie pozwalala mi wychodzic z domu zebym miala cale kolana kiedy po uroczystosci przebiore sie w krotsza sukienke.Miałam i na to sposob... probowlam z drugiego pietra zejsc na dol przy pomocy drzewa ktore roslo bardzo blisko..straż pozarna mnie z niego sciagala:)
Byłam też zapaloną kucharka,smażyłam makaron na suchej patelni przy czym podpaliłam sciane,w elektrycznym młynku do kawy robiłam kogel-mogel a prad kopna mnie tylko raz.
Na wsi do swojej piaskownicy wynosilam babci z kurnika jajka i robilam kluski:) no za to akurat babcia nie krzyczała,była ze mnie dumna.. cieszyła sie że juz od najmlodszych lat mam smykałke do gotowania.
I miała poniekad racje:) nie jestem jakims mistrzem ale kocham gotowac piec rozpieszczac przy tym bliskich i swietnie mi to wychodzi:)
Moja Ukochana Mamusia do dzis mowi ze podziwia wszystkie kobiety ktore maja wiecej niz jedno dziecko bo jej ledwo sie udalo utrzymac mnie przy zyciu do 18:) hehehe,biedna chyba jeszcze sie nie domyslila ze bywaja grzeczne dzieci:)
szlendakmonika@wp.pl
Uwielbiam historie z dzieciństwa...
OdpowiedzUsuńTa historia wydarzyła się gdy miałam jakieś dwa lata. Mama musiała gdzieś wyjść i zostałam sama z tatą. Tata był po nocce więc po prostu zasnął podczas zabawy na podłodze. Musiało mi się nudzić bo wyciągnęłam z szafki watę i porozciągałam ją po całej wykładzinie. Nie dało się tego odkurzyć i tata do dziś mi wypomina, że musiał rolować palcami tą watę żeby ją sprzątnąć z podłogi.
Gdy byłam nieco starsza (miałam jakieś 5 lat) zabrałam mamie krzesło na którym siedziała przygotowując coś w kuchni (chyba to były pierogi). Mama akurat na chwileczkę wstała, wtedy ja zabrałam to krzesło. Mama nie zauważyła braku krzesła i kiedy chciała usiąść przewróciła się na podłogę i dosyć mocno potłukła.
Przypomniała mi się też historia z czasów, gdy chodziłam do przedszkola. Była zima. Mama przyszła mnie odebrać i już miałyśmy wychodzić gdy zaczepiła nas jakaś pani. Mama wdała się w rozmowę. Kiedy skończyła rozmawiać zauważyła, że
nigdzie mnie nie ma. Sprawdziła przed budynkiem, w szatni i nic. Okazało się, że w pełnym ekwipunku, w kurtce, czapce i kozaczkach wróciłam na salę i dalej się bawiłam.
Pozdrawiam serdecznie :)
beva.handmade@gmail.com
Świetny temat konkursu, w sam raz w okolicach Dnia Matki i Dnia Dziecka :) Ja mam dwie historie, które wspominamy do dziś, a mam już prawie 30 lat. Jedna związana jest z tym, co mi się "udało" powiedzieć i od tego zacznę. Kiedyś w naszej wielkiej kuchni w małym mieszkanku, kiedy miałam ze dwa latka, stała ogromna szafa - pozostałość po poprzednich lokatorach. Rodzice postanowili się jej pozbyć i umeblować mieszkanie po swojemu. Byłam dzieckiem, które bardzo szybko mówiło pełnymi zdaniami i zamęczałam ich pytaniami co teraz będzie z tą szafą, co tu będzie teraz stało itp. Moja mama w końcu, może na odczepnego, odpowiedziała mi za którymś razem, że szafa się zdematerializuje. A dziecko wbiło sobie to do głowy i zamilkło... Jakież było zdziwienie moich dziadków, którzy jakiś czas później nas odwiedzili i na pytanie "A co zrobiliście z szafą, gdzie ona jest?', ich dwuletnia (!) wtedy wnuczka odpowiedziała "Szafa się zdematerializowała" :D
OdpowiedzUsuńDruga historia związana jest z moim małym kłamstewkiem. Otóż bawiłam się w niedalekim sąsiedztwie, u nieco starszej koleżanki, a miałam wtedy z siedem lat. Wzięłam do zabawy starą nieużywaną rakietę tenisową mojej mamy. Jakoś tak się stało, że w szale zabawy ta rakieta "się" złamała. Jeśli dobrze pamiętam, to oparłam ją o spory kamień i na nią skoczyłam, pewnie po to, żeby sprawdzić jej wytrzymałość. Koleżanka miała kota, który odegrał dużą rolę w wymyślaniu wytłumaczenia, bowiem po powrocie do domu zostało mi zadane fundamentalne pytanie "Co się stało z tą rakietą?!". Odpowiedziałam, że do ogrodu przyszedł tygrys i na nią skoczył. Na potrzeby zabawy ochrzciłyśmy kota imieniem "Tygrys", więc wina została przypisana na zwierzaka, który nie miał szans na obronę :)
Obie historie wspominane są do dzisiaj, zwłaszcza gdy coś się zepsuje, mój tata lubi mówić "Pewnie tygrys na to skoczył" :)
Pozdrawiam serdecznie Bistromamo!
Jagoda W.
jagodziak86@gmail.com
Psikus...hmm? Kilka sytuacji sobie przypominam, ale jedna szczególnie mi utkwiła w pamięci. Sytuacja kiedy jako sześcio-, może siedmiolatka bardzo chciałam pomóc mojej Mamie w kuchni przy zmywaniu naczyń i tak się przejęłam rolą, że wyszorowałam druciakiem nowiuśką patelnie teflonową. Wiem, wiem, teraz taka patelnia to żaden luksus, ale prawie 30 lat temu to było coś, w dodatku to "coś" było prezentem przywiezionym przez Tatę z zagranicy. Patelnia po wyszorowaniu nadawała się tylko na śmietnik. Mina mojej Mamy bezcenna :) Teraz sama jestem mamą, a moja starsza córcia (młodsza jeszcze jest za mała) uwielbia mi "pomagać" w kuchni, a to pomaganie zwykle kończy się podwójnym sprzątaniem :) Wspomnę jeszcze o psikusach mojego męża, bo On ma ich więcej niż ja na swoim koncie ;). Któregoś dnia Dziadek zabrał swojego wnuczka -mojego męża- do biura, chciał się pochwalić wnuczkiem. W biurze Dziadek poprosił wnuczka : -"Może wyrecytowałbyś jakiś ładny wierszyk?", a wnuczek długo się nie zastanawiał nad wyborem odpowiedniego, przyjął postawę „ na baczność” i zaczął "recytować": - "Srała baba srała, trawy się trzymała, trawa się urwała, baba poleciała". Panie i Panowie w biurze zaniemówili... Teraz wspomina się tą sytuację jako zabawną, ale wtedy Dziadkowi wcale nie było do śmiechu...
OdpowiedzUsuńOH(AH)
P.S. dane wyślę na e-mail
Psikus to ja zrobiłam mamie w wieku 5 lat kiedy to postanowiłam wybrac się z moją 4 letnią sąsiadką na wycieczke rowerową. Postanowiłyśmy ze pojedziemy sobie do sklepu ulicą wśród pędzących aut. BYŁYŚMY już w połowie drogi do oddalonego o 10 km sklepu kiedy to przejeżdzający sąsiad zauważył nas na ulicy ale pojechał dalej mysląc ze nie jestesmy same. w tym czasie rodzice szukali nas po całej wsi nie wiedzac gdzie sie podziałysmy :) wracający sąsiad do domu poinformował rodziców o tym dziwnym zdarzeniu a rodzice wpadli w szał:) WSZYSCY domownicy do dzis to wspominają z Uśmiechem na szczęście :)
OdpowiedzUsuń"0
'0
mój e mail kwiatuszek0906@wp.pl
Mój największy psikus...hmmm: to było w pierwszej klasie, koleżanka miała w domu duży czerwony wózek dla lalek (nie szkodzi, że ja miałam dokładnie taki sam tylko zielony, przecież ona miała czerwony) i bardzo chciałam się nim pobawić. Postanowiłam, że po lekcjach pójdę do niej, pobawię się troszkę i wrócę do domu, tak też zrobiłam. Tylko, że troszkę zamieniło się w kilka długich godzin (lekcje skończyłam o 11 a do domu wracałam około 17), w między czasie zjadłam u niej obiad, pamiętam do dzisiaj były placki ziemniaczane, których w domu nigdy nie jadłam, bo uparcie twierdziłam, że nie lubię, ale te u koleżanki były wyśmienite. W czasie, gdy ja się świetnie bawiłam, moja mama przeżywała prawdziwy koszmar (teraz to wiem, gdy sama jestem mamą dwóch brzdąców ) jeździła z sąsiadem na motorze po całym mieście i mnie szukała. A ja ...no cóż, około 17 wracałam w radosnym nastroju, widząc z daleka moją mamę zapłakaną i przerażoną nie zdawałam sobie sprawy co ona przeżywała. Teraz gdy wspominamy tą sytuację, to się śmiejemy (ale w głębi ducha jestem przerażona bo wiem jak ja bym się bała o swoje dzieci)
OdpowiedzUsuńHmm... Nie wiem czy akurat to można nazwać psikusem, bo Tata zachwycony nie był... :P Otóż miałyśmy z Siostrami (mam dwie młodsze) chomika o wdzięcznym imieniu Pysia. ;) Niestety przyszedł taki czas, że "poszła do nieba dla zwierzątek". W związku z tym postanowiłyśmy pochować ją. :) Wykopałyśmy mały dołek nieopodal... stodoły. :) Włożyłyśmy tam naszego ukochanego chomiczka, zakopałyśmy i jak przystało na "grób" zapaliłyśmy "znicz" używając do tego celu... tradycyjnych świeczek do urodzinowego tortu! :P :D Kiedy nasz Tata to zobaczył dostałyśmy niezłą burę za to, bo mogłyśmy podpalić stodołę! :P
OdpowiedzUsuńMiałyśmy sporo takich "zwierzęcych" akcji. :P Mieliśmy dużego, podwórkowego psa do którego zimą podczepiałyśmy sanki na których siedziała najmłodsza siostra. Jedna trzymała psa, a druga "rzucała" kota żeby pies za nim biegł, a że kotów nie znosił to zawsze je gonił. :P
Zdarzyło się, że ukrywałyśmy "poród" naszej kotki, która okociła się... w wersalce Rodziców. :P ;) Wtedy trzeba było szybko posprzątać i przenieść kotkę i kocięta w "bezpieczne miejsce". :)
Pozdrawiam
mgozdalik2@op.pl
Nigdy nie zapomnę jak moja młodsza siostra (wówczas 3,5-latka) wykazała się niemałym sprytem i wielką miłością do ptasiego mleczka. Dodam tylko, że działo się to w trudnych czasach- gdy na półkach w sklepach gościły pustki w towarzystwie kilku butelek octu. Mój Tato gdzieś cudem zdobył 1 kg ptasiego mleczka (hmm.. pamiętam jego cudowny smak- dzisiejsze już mi tak nie smakują..), które zapakował do pudełka po butach i postawił wysoko na szafie. Pewnego dnia mój tato oniemiał jak zobaczył jak moja siostra stała przy szafie z pudełkiem ze słodkościami, mała spryciula podstawiła sobie pod szafę pufę, a następnie postawiła na niej taboret i jeszcze jeden malutki stołeczek. I stojąc tuż przy suficie na małym taboreciku z umorusaną od ptasiego mleczka buzią-zapytana co robi- odpowiedziała" że musiała to zjeść bo już białe się robiło!". Pamiętam jak dziś- minę mojego taty-jak zdjął siostrę ze stołeczka i zajrzał do owego pudełka ( na dnie spoczywały smutne 3 kawałki ptasiego mleczka). :)
OdpowiedzUsuńMój email: yafra@o2.pl
Ja również nie byłam aniołkiem, do dziś rodzice z rozbawieniem wspominają historię, której byłam główną bohaterką. Zawsze miałam słabość do maminych kosmetyków- szczególnie jako 5-latkę kusiły mnie pomadki do ust. Moja mama uwielbiała soczyste czerwienie. Pewnego dnia mama musiała wyjść na chwilkę do sąsiadki, a ja zostałam sama w domu. Postanowiłam się wówczas umalować mamy ulubioną szminką. Nagle stojąc w łazience przed lustrem usłyszałam zgrzyt klucza w zamku drzwi wejściowych do mieszkania. Strasznie się bałam, że mama na mnie nakrzyczy, zwłaszcza, że ta nieszczęsna pomadka niechcący podczas makijażu się złamała. Niewiele myśląc sięgnęłam po leżący na umywalce pumeks i zaczęłam nim pocierać twarz. Pamiętam, że po takim demakijażu miałam pokaleczone usta, policzki i wypadły mi brwi (które nie wiedzieć dlaczego też sobie pomalowałam szminką) :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i gratuluję świetnego bloga :)
yafra@o2.pl
Witam!
OdpowiedzUsuńHistorią, która do dziś się u mnie wspomina, nie jest może psikus jaki zrobiła, bo w sumie chciałam dobrze i bardzo sie starałam. Niemniej skończyło się kupa śmiechu ;)
Mam sporo starszą siostrę, o którą kiedyś byłam trochę zazdrosna. Tzn o to, że jest starsza, a ja bardzo chciałam robi to co ona, te wszystkie "dorosłe" sprawy jak zakupy itp :) Miałam kilka, może 5 czy 6 lat. Zbliżały się urodziny Mamy, są bardzo blisko Dnia Matki więc zawsze "zlepiałysmy" te dwie okazje. Miałam już w głowie plan laurki i zaplanowane miejsca zbioru kwiatków. A siostra przyniosła do domu katalog z kosmetykami i powiedziała Mamie, żeby wybrała sobie jakieś fajne perfumy w prezencie (och, Mama uwielbia wszelkie pachnidła!). smutno mi się zrobiło, ze siostra może dać Mamie coś takiego ekstra a ja tylko rysunek... Pomyślałam, że i ja dam Mamie perfumy! bardzo je lubi, wiec nie zaszkodzi, że będzie miała 2 butelki. Fakt, że nie miałam żadnych pieniędzy nie był problemem. ZROBIĘ PERFUMY! I będą jeszcze lepsze nic te z katalogu, no bo nie dość, że zrobione własnoręcznie to jeszcze wybiorę zapachy, które Mama lubi :) Nie muszę wspominać, ze o tym jak się robi perfumy nie miałam pojęcia. Wiedziałam, że potrzebne są zapachy. Mam bardzo lubi zapach bzu. I lipy. Mówiła coś, że lubi świeże zapachy.Poszłam na podwórko szukać zapachów. Zerwałam trochę bzu, liści lipy bo kwiatów już nie było, trochę trawy "z braku laku". W domu odkroiłam sobie kawałek cytryny, żeby było bardziej świeżo. Znalazłam też jakieś suszone liście - pomyślałam, ze będzie pasowało do tych świeżych. No dobra, ale jak z tego zrobić zapach? Perfumy to taki płyn, wiec pewnie jakoś się to gotuje czy coś. Ale nie mogłam dotykać kuchenki gazowej. Trudno. Wrzuciłam składniki do plastikowego pudełka po margarynie, zalałam wodą, zamknęłam i odstawiłam w ciemne miejsce żeby "naciągnęło". Schowałam to do szafki z ubraniami, żeby Mama tego nie znalazła.
Minęły ponad 2 tygodnie, minęły urodziny Mamy. Mama zarządziła gruntowne porządki w naszym pokoju.Nie znosiłam tego, ale co robić ;) Wyjmowałyśmy wszystko z szaf, przeglądałyśmy zawartość, czyściłyśmy, segregowałyśmy. Doszłyśmy do szafki z ubraniami i nagle mamę coś zdziwiło. Stwierdziła że coś jakiś dziwny zapach czuć. Zaczęła wyjmować rzeczy, a zapach był coraz gorszy. Dotarła w końcu do pudełka po margarynie i orzekła że to z niego śmierdzi. Przed otwarciem spytała mnie ostrożnie co tam jest (później po latach przyznała, że bała się, ze trzymam tam jakąś zdechłą mysz czy coś w tym stylu), a ja aż zbladłam. ZAPOMNIAŁAM o najważniejszym prezencie dla mamy, o perfumach!! Domyślcie się, jak wyglądała zawartość pudełka, cała aż "chodziła", fuj!! Mama początkowo się wściekła, bo do prania była większość ubrań z tej półki, ale kiedy przez łzy przyznałam się jej co to było, popłakała się ze śmiechu, i śmieje się z tego do dziś :) dziś, kiedy nie mam pomysłu na prezent dla kogoś śmieje się, że zrobię mu perfumy :)
Pozdrawiam!
j-bankowska@wp.pl
Z opowieści rodziców ,które krążą do dziś to psikus jaki zrobiłam ze swoim bratem mamie -nie tylko mamie.A wiec x lat temu kiedy mieliśmy po 3-4 lata ,czasy gdzie cukierki były na kartki a inne produkty typu cukier mąka to rarytas.Działo się to w grudniu,mamcia zrobiła zapasy na święta ,cukierki czekoladowe,mąka cukier. i bobofruty .Szczętnie chowała to przed nami by nie zniknęło w szybkim czasie(słodycze).Pewnego mroźnego dnia mama wieszała pranie na balkonie,chwila nie uwagi i została zamknięta.A my hulaj dusza dobraliśmy się do cukierków ,ach co to był za smak,popijaliśmy bobofrutem i przesyłaliśmy słodkie buziaki przez szybę mamie...po jakimś czasie gdy cukierki się skończyły ,zaczęła się zabawa w dom,mąka cukier + woda równa się babki,które były wszędzie.Na dywanie w korytarzu bajzel na maxsa ,mama krzyczała ,prosiła ,a my byliśmy nie ugięci.Usłyszał mamę sąsiad,a ,że drzwi były zamknięte ,więc nie mógł nic zrobić,jedynie jechać po tatę do zakładu pracy(telefon to kolejny rarytas w tamtych czasach).Gdy tata przyjechał,my ubrudzeni niemiłosiernie po pachy, smacznie spaliśmy w łóżku.Mama przemarznięta na kość ,została uwolniona z balkonu,-odchorowała to zapaleniem płuc...O dziwo nie oberwało nam się ,nasze słodkie buźki czekoladowe miały swój urok chyba....Po 35 latach ,mając swoje dzieciaki,wiem jedno,że słodyczy nie wolno chować ,bo historia mogła by się powtórzyć.....jacekpykalo@wp.pl
OdpowiedzUsuńHejka! Ra również postanowiłam wziąć udział, bo moje dzieciństwo to jeden, wielki psikus ;)
OdpowiedzUsuńJako mała dziewczynka byłam bardzo butna i często rozrabiałam. Kradłam lakiery do paznokci i malowałam nim ogon psa, moje rysunki zamiast na kartce to były na ścianach...eh, dobre czasy ;)
Pewnego dnia, bawiłam się z moim kolegom na balkonie. Jak dobrze pamiętam to były to jego figurki żołnierzy i koni, bo często się nimi bawiliśmy. Gdy przegrałam jedną z naszych ''wojen'' tak się zdenerwowałam, że popchnęłam go z całej siły i chłopak wyleciał oknem balkonowy do środka. Dobrze, że nic sobie nie zrobił. Ja, zamiast mu pomóc, stałam i się śmiałam, że zrobić dziurę w oknie. Do tej pory mam to wypominane ;)
Pozdrawiam,
Gosia
gosiajk7@gmail.com