Pieczony kalafior z granatem i migdałami
Kilka osób zauważyło (co mnie bardzo cieszy i motywuje), więcej się dowiedziało, bo z tej radości pochwaliłam się na FB... więc pora najwyższa napisać i tutaj. Od trzech miesięcy staram się dyskretnie pozbyć nieproszonych gości z mojego życia. To takie typy, które pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie, wykorzystują wszystkie słabe punkty, wiedzą kiedy zaatakować i kiedy będą działać skutecznie.
Przychodzą wtedy, kiedy jesteś szczęśliwa i myślisz "jeju, to jest ten czas!". Siadasz na kanapie, masz czas na książkę, dzieci w końcu same się bawią. Żeby było jeszcze milej, otwierasz czekoladę, którą ktoś przyniósł dzieciom, ale oczywiście im nie dasz, już lepiej sama zjesz. Pieczesz, smakujesz, przyjmujesz gości. Pijesz kawę, obowiązkowo z mleczkiem, ale tym takim "do kawy", żadnym innym. Słodzisz, bo gorzka kawa to jakoś nie do końca to... A kiedy jest ci źle, zaczynasz szukać. I szybko znajdujesz.... pocieszycieli w postaci drożdżówek, paluszków, ciasteczek.
I właśnie wtedy przychodzą. Nie jeden. Przynajmniej kilka, bo nie zdążyłaś się nawet zorientować. Nadprogramowe kilogramy. Im bardziej chcesz się ich pozbyć, tym bardziej wpadasz w błędne koło. Ale od jutro to już na pewno. Chociaż jutro obiad u teściów... no to od poniedziałku. Głodzisz się w ten poniedziałek przez pół dnia, wpadasz do domu i wrzucasz w siebie co popadnie. Łyżeczka nutelli, mało. Lodówka... plaster żółtego sera, kabanos. Trzeba zrobić obiad. Obiad przygotowany, a ty czujesz, że w sumie to jesteś już pełna. Ale obiadu nie zjeść? No przecież trzeba. I jesz, w końcu takie dobre ugotowałaś, mąż chwali.
Mogłabym tak długo... ten "podmiot liryczny" to oczywiście ja sama. Do momentu kiedy waga zaczęła do mnie krzyczeć. Zmieniłam bardzo dużo i bardzo skutecznie. Jestem silna jak nigdy wcześniej! Schudłam 8 kg i do tego wszystkiego dostałam mały bonus w postaci przenosin miejsca pracy. Dzięki temu chodzę ok. 5 km dziennie zamiast jeździć samochodem czy miejskim 'empekiem" :)
O tym co jem i jak jem napiszę innym razem. Nie stosuję drastycznych diet, bo się do nich nie nadaję. Słodkich przepisów na blogu jednak nie zabraknie :) Blok czekoladowy, kokosanki i ciasto 3Bit ciągle czekają, aż znajdę chwilę i napiszę o nich dwa słowa. Tymczasem w weekendy i w tygodniu jest mniej więcej tak jak na zdjęciach poniżej. Granatowo, kalafiorowo i migdałowo!
składniki:
- 1 mały kalafior
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- grubo mielone sól i pieprz ew. dodatkowe przyprawy według gustu
- 1 owoc granatu
- 1/2 szklanki migdałów w płatkach
- listki świeżej melisy, mięty i kolendry
Migdały w płatkach prażymy na złoty kolor na suchej patelni. Listki melisy, mięty i kolendry myjemy i osuszamy w papierowym ręczniku.
Kalafiora oczyszczamy, dzielimy na różyczki, myjemy i osuszamy. Różyczki kroimy w plastry (jak płaskie drzewka). Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i układamy na niej kawałki kalafiora. Skrapiamy oliwą z oliwek, przyprawiamy solą i pierzem. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 190 stopni i pieczemy ok. 30 minut. Kalafior powinien lekko się przyrumienić.
Kalafiora oczyszczamy, dzielimy na różyczki, myjemy i osuszamy. Różyczki kroimy w plastry (jak płaskie drzewka). Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i układamy na niej kawałki kalafiora. Skrapiamy oliwą z oliwek, przyprawiamy solą i pierzem. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 190 stopni i pieczemy ok. 30 minut. Kalafior powinien lekko się przyrumienić.
Gorące cząstki przekładamy do miski lub na talerz, posypujemy prażonymi płatkami migdałów i pestkami granata. Dodajemy świeże zioła.
Smacznego!
Smacznego!
BRAWO!!!! Tekst trafiony w dziesiątkę!!!
OdpowiedzUsuńJe też zaczęłam pracować nad sobą, te po ciazowe kilogramy nie chcą spadać, rezultatów wielkich jeszcze nie ma ale są na tyle, żeby mnie motywować do dalszej pracy :)
Tobie też życzę wytrwałości i jak najmniej pokus :)
Przychodzi tai moment, kiedy już dalej brnąć się nie da :) Po obu ciążach wróciłam do wagi sprzed, ale za to później nastąpilo rozluźnienie.. powrót do siedzącego trybu życia, pracy za biurkiem. Do tego miłość do słodkiego... ech, ale cieszę się, że jestem na fajnej drodze teraz. Powodzenia!
UsuńBrawo! Gratuluję, bo to świetny wynik :)) Też się wzięłam za siebie jakoś w listopadzie i też mam podobny ubytek, więc tym bardziej trzymam kciuki za powodzenie Twojej (i mojej!:D) misji :) /PS mi najgorzej idzie ze słodkościami, bo prowadzę słodkiego bloga ;) no cóż...
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Tak, wynika taki, że już pasek w spodniach niezbędny :) Powodzenia w takim razie! U mnie też na blogu bardziej słodko niz wytrawnie, ale ostatnio jakby mniej ;)
Usuń