Babeczki, które nigdy nie zostały zjedzone....
Przepisu dzisiaj nie będzie, choć długo szukałam na dysku zdjęć drożdżowych babeczek z jagodami, które upiekłam dokładnie 21 marca 2011 roku, i które nigdy nie zostały zjedzone.
21 marca 2011 r. słońce świeciło dokładnie tak samo jak dzisiaj. Temperatura była niższa, w powietrzu dawało się wyczuć chłód. Taki prawdziwy, wiosenny. To był jeden z piękniejszych dni po ustępującej zimie. Do tego pierwszy dzień wiosny. Pełno beztroskiej młodzieży w parku, na ławkach.
Mąż miał wolny dzień. Przyszedł z Hanią po mnie do pracy. Poszliśmy na pierwsze w sezonie naleśniki do Grabówki. Usiedliśmy przy stolikach wystawionych na zewnątrz. Mimo chłodnego powietrza, marznących rąk i za szybko stygnących naleśników, z radością grzaliśmy nasze buźki w słońcu.
Wieczorem upiekłam drożdżowe muffiny z jagodami. Odstawiłam je do wystygnięcia na kratkę. Pomyślałam, że zabiorę rano kilka do pracy.
Położyłam się ok. 23.00. Mój mąż jakieś pół godziny później.
Obudziło nas głośne pukanie do drzwi. Kiedy otworzyłam oczy, mąż już biegł po schodach na dół, a ja poczułam przeraźliwy smród. Tylko smród. Nic więcej. Hania cały czas spała w łóżeczku obok naszego łóżka.
Kiedy otworzyliśmy drzwi, do mieszkania wpadła wielka chmura czarnego dymu. Z tego dymu wyłonił się strażak, w masce, z butlą z tlenem na plecach. I taki wielki wszedł do środka. Zaczął ściągać kwiaty z parapetów i ustawiać je na podłodze. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana i myślałam: Jezu, dlaczego on robi to tak delikatnie? Kazał nam się ubrać, wziąć dokumenty i kluczyki z samochodu. Mieliśmy zejść na dół i poczekać w samochodzie. Jak byliśmy naiwni. Jak bardzo mu wtedy ufaliśmy. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że do domu nie wrócimy przez kilkanaście kolejnych nocy. A zwrot o samochodzie miał nas tylko uspokoić.
Ubraliśmy się w pośpiechu. W takie wielkim pośpiechu i szoku, że zapomniałam o bieliźnie, ale nie zapomniałam o szkłach kontaktowych. Przeprowadzono nas przez czarną śmierdzącą otchłań. Prosto do karetki. Po badaniach w szpitalu okazało się, że stężenie tlenku węgla u Hani było na granicy normy.
Przyczyną całego zajścia było zwarcie w lodówce sąsiadki, która mieszka pod nami. Przyczyna niezależna zupełnie od człowieka. Biegli ocenili, że doszło do zwarcia i ogień od razu rozprzestrzenił się na drewniane meble. Najprawdopodobniej śpiącą sąsiadkę obudził pies. Pies, który tego pożaru nie przeżył. Nie muszę chyba dodawać, jaki mógłby być finał tej nocy, gdyby nie on - bohater.
Od chwili, kiedy wróciliśmy do domu, a wróciliśmy po miesiącu, mamy zainstalowane czujniki dymu i ognia, a także czujnik tlenku węgla. Mam wielką nadzieję, że to, o czym napisałam powyżej, przekona i Was, żeby takie czujniki zainstalować u siebie. Nie jest to wielki wydatek, a gwarantuje spokojniejszy sen, zwłaszcza po takiej przygodzie... Rozeznajcie rynek, mogę podpowiedzieć jakie czujniki mamy w domu. To nie jest tekst reklamowy. To jedynie ta data, która przywołuje wspomnienia. Wspomnienia smrodu dymu, który wchodzi w nozdrza, w podświadomość i długo nie można się go pozbyć.
22 marca 2012 r. słońce świeciło dokładnie tak samo jak dzisiaj. Temperatura oscylowała w granicach zera. Tuliłam nowo narodzonego Franka w ramionach i myślałam, że zbieg okoliczności to chyba za mało powiedziane.... Dokładnie rok wcześniej, w nocy z 21 na 22 marca, tuż przed pierwszą w nocy zapukał strażak. Teraz pojawiły się pierwsze skurcze. O 4 rano dzwoniliśmy ze szpitala do teściów, że przyjeżdżamy do nich, bo nie mamy gdzie wrócić na noc. Rok później o 4 rano również dzwoniliśmy do nich, bo musieliśmy jechać do szpitala. Franek był w drodze. Przyjechali, żeby zostać z Hanią.
Często jest tak, że myślimy podświadomie, że to nas nie dotyczy. Że żyjemy w tak pewnym otoczeniu, wszystko mamy nowe, że nic złego nie może się wydarzyć. Może. Bez względu na to czy jesteś bogaty, biedny, szczęśliwy, samotny, zakochany, chory, zdrowy, masz urodziny, sąsiadów, mieszkasz na odludziu. Pewnie na co dzień o tym nie myślisz, albo myślisz, że nie jest to sprawa pierwszej potrzeby, że kiedyś do tego wrócisz. Tylko kiedyś może być już za późno.
Napisałam już chyba wszystko.... teraz pora zacząć myśleć nad Frankowym tortem :)
Łzy płyną po moim policzku , ale to łzy ulgi że wszystko dobrze się skończyło. U nas w domu są czujniki bo mamy bojler na gaz. Bardzo miło was pozdrawiam! A dla Franusia wszystkiego co najmilsze z okazji nadchodzących urodzin, chociaż już ma - tak troskliwych rodziców:)
OdpowiedzUsuńKrysia
Dotarło do nas po jakimś czasie, jak to wszystko mogło się skończyć. A Franek urodził się dokładnie rok później, żebyśmy mogli pamiętać tylko te dobre wspomnienia :)
UsuńBardzo wzruszająca opowieść, ale na szczęście z happy endem.Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńna szczęście!
UsuńMiałam chyba z 8 lat - to była 2, albo trzecia klasa podstawówki. Czytaliśmy wiersz Tuwima, już nie pamiętam jaki. I nagle alarm! Musimy opuścić szkołę, nawet nie mogliśmy zabrać kurtek, a to był początek marca. Wychowawczyni otwiera drzwi, a tam czarno. Przejmuje nas strażak i w rzędzie biegniemy do najbliższych drzwi, kazał nam w miarę możliwości nie oddychać. Szybko znajdujemy się na boisku. Okazało się, że jakiś "inteligentny człowiek" zgasił papierosa w śmietniku - plastikowym. Nieźle się zajarało. Szkoła się nie spaliła, ale na wszystkich piętrach było czarno. Gdyby były czujniki dymu szybciej by nas ewakuowali! Niestety następnego dnia wracaliśmy normalnie do szkoły. Po jakiś 30 minutach mogliśmy wrócić po plecaki i kurtki i wysłali nas do domu. Pamiętam, że byłam bardzo przerażona i po powrocie do domu płakałam.
OdpowiedzUsuńMam też inne wspomnienie dokładnie tego samego dnia 21.03.2011! Też było dużo dymu, też ktoś pukał do drzwi, też było otwieranie okien i opróżnianie parapetów:) tylko nie był to strażak:) Ale smród był przez tydzień wietrzony:) Reszty nie opowiem, bo jest zbyt osobista:)
Czujnik dymu fajna sprawa, fajnie że o tym piszesz. Moja mama już 3 razy prawie by sobie dom przypadkowo spaliła, na szczęście tak się jakoś składało, że zawsze ją w tym czasie odwiedziłam i jako córka strażaka zachowałam zimną krew i pomogłam jej ugasić pożar;-) Bardzo łatwo można wywołać pożar. Moja mama zagasiła papierosa w suchej ziemi w doniczce na balkonie. To, że roślinki się spaliły to nic, ale ślad na ścianie jest spory. Kiedyś zostawiła gotujące się ziemniaki na małym palniku i pojechała na 5 minut po mnie na dworzec.
Takie przeżycia mocno zapadają w pamięć. I szczegóły wokół, tak jak u Ciebie wiersz Tuwima, u mnie te kwiaty ściągane z parapetu. Coś w sobie niepokojącego ten pierwszy dzień wiosny ma! A z ziemniakami czy czymś zostawionym na kuchence często się zdarza...Tym bardziej te czujniki są ważne!
UsuńA Frankowi życzę wszystkiego najlepszego;)
OdpowiedzUsuńdziękuję, jutro świętujemy :)
UsuńStraszne, a myśl o tym, że mogło skończyć się zupełnie inaczej jest przerażająca! Jak to dobrze, że ten pies urodził się po to by uratować Wasze życia, prawdziwy bohater!
OdpowiedzUsuńMogło... rano, już u teściów, zdaliśmy sobie sprawę jak niewesoła to była sytuacja. Ale juz jest dobrze, choć wspomnienia czasami wracają.
Usuńwstrząsające przeżycia, ale myślę, że i one ukształtowały Was
OdpowiedzUsuńto dzięki nim jesteście tacy, jacy jesteście i inaczej troszkę patrzycie na życie
życzę wszystkim, aby nic podobnego nigdy nie wydarzyło się już :****
wszystkiego najsłodszego dla Franka :* no i Hani też oczywiście :*
Małgosiu, dziękuję, życzenia przekażę :) Przewartościowały się nam priorytety po tym wydarzeniu...
UsuńDopóki moja sister nie miała wypadku samochodowego, też myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko innym i w wiadomościach tv :/
OdpowiedzUsuńTak jest z wszystkim, dopóki nas nie dotyczy. Albo kogoś bliskiego. Najwazniejsze teraz, że wszystko i u Was i u nas dobrze się skończyło.
UsuńPotwierdzam i podpisuje się rekoma i nogami, my też się zaczadziliśmy, ja byłam w 5 mcu ciąży, Oli miał tak wielkie stężenie, że nikt nie wie jak on nie wpadł w spiączkę i nie umarł. Mieliśmy więcej szczęścia jak rozumu żyjemy wszyscy, łącznie z brzuszkową wtedy Mają, ale mogło skończyć się tragedią.
OdpowiedzUsuńwidziałam ludzi jak rośliny, a stężenie mieli 9 czy 11, ja miałam 13, Oli 32 to, że żyje to cud nqd cudami
Oj, żebyś wiedziała! Czad to niewidzialny zabójca. Nie czuć ani nie widać. Dobrze, że nic się Wam nie stało. Zwłaszcza, że byłaś wtedy w ciąży!
UsuńPiękna napisane.ps. jakie czujniki Pani poleca??
OdpowiedzUsuńCzujnik tlenku węgla mamy firmy KIDDE
Usuńa czujnik dymu mamy taki:
KIDDE
http://www.ctr.pl/produkty/czujki-abax/bezprzewodowa-czujka-dymu-i-ciepla-asd-100.htm
a czujkę dymu mamy
TAKĄ
To się niestety może zdarzyć każdemu i wszędzie. Dobrze o tym przypominać...
OdpowiedzUsuńA dla Franka - wszystkiego dobrego :-)
Czasami jest winna człowieka, a czasami zupełnie od człowieka to jest niezależne.
UsuńW imieniu Franka - dziękuję :*
Najważniejsze, że nic wam nie jest :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak!
UsuńBardzo wzruszająca opowieść...i niesamowite przeżycia... Cieszę się że wszystko dobrze się skończyło. I jeżeli można to proszę o nazwę tych czujników , zawsze to już temat sprawdzony. Pozdrawiam ciepło i moc całusków dla Franka:)
OdpowiedzUsuńSylwia, Czujnik tlenku węgla mamy firmy KIDDE
Usuńa czujnik dymu mamy TAKI
Pozdrawiam!
Bardzo dobrze, że o tym napisałaś! Szczeście, że wyszliście z tego cali. Szkoda psiaka, ale to rzeczywiście bohater.
OdpowiedzUsuńCzas kojarzyć wiosnę z nowym! Masz wspaniałego Franiołka i teraz od tej daty myśl o wiośnie! ;)
Ściskam Ciebie mocno!
O to to :) Mnie do dziś nie przestaje fascynować ten zbieg dat, ba! godzin! Ale tak widocznie miało być. Jutro dmuchamy dwie świeczki :)
UsuńWiem co przeżyłaś,ponieważ 10 lat temu pod koniec kwietnia dotknęła mnie podobna tragedia.Spłonął dom moich rodziców,a właściwie mieszkanie na górze,gdzie mieszkał mój tata.Niestety był tak potwornie poparzony,że zmarł 1 maja.Nigdy tego nie zapomnę,bo mama zadzwoniła po nas:straż,płomienie,mój mąż szukający taty,karetki,reanimacja....ani wcześniej a ni później nie przeżyłam nic gorszego.Długo nie mogłam pokonać tej traumy,spokojnie myśleć co tatę spotkało i jak dostał się do drzwi wejściowych domu,których nie zdołał otworzyć,jego widoku w szpitalu....nie zapomnę tego nigdy ale teraz mogę spokojniej o tym mówić.Jedno jest pewne,nic nie wydarzyło mi się potem w tym czasie dobrego,abym mogłą zapomnieć.....ale wiem,jedno:nigdy nie rozstawaj sie z bliskimi w gniewie,nigdy nie zapomnij rozstając się pożegnać,mów bliskim jak są dla Ciebie ważni,bo potem będzie za późno i nie drążyj w drobne nieporozumienia,które mogą się przeobrazić w kłótnie,szkoda czasu.Odkąd sama piszę bloga i znalazłam Twojego często zaglądam i podglądam....bo lubię:)))Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńOgromnie Ci współczuję.... musiało to być dla Ciebie traumatyczne przeżycie. Zwłaszcza, że straciłaś w tym nieszczęsnym wydarzeniu osobę tak bliską. Pamiętam jak wyglądała twarz sąsiadki tej nocy.... Ściskam Cię mocno i dziękuję za te piękne słowa, które tu zostawiłaś!
UsuńKobieta w ciązy nie powinna czytać takich rzeczy ;) ale bardzo popieram bardzo !!!! i życzę samych cudności Franiusiowi :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Panti w imieniu mojego dwulatka :)
Usuńbardzo wzruszające ! :)
OdpowiedzUsuńWiele, wiele lat temu, we wczesnej podtswówce lekcja polskiego: wpada nauczycielka, która często opowiadała nam o swoim długo budowanym, wymarzonym, bedącym już naukończeniu domu i od drzwi krzyczy...Boże, jakie ja mam szczęscie, jakie ja mam szczęscie...DOM NAM SIĘ SPALIŁ W NOCY..i tu braklo jej powietrza, usiadła zeby doprowdzić oddech do porządku. Pomyślałam-Boże, zwariowala...to pewnie przez to nieszczęscie postradała zmysły.. A ona dokończyla opowieść: mieli juz spac w nowym domu, ale syn zaproponował, zeby pożegnali tej nocy swoje stare mieszkanie. W domu było jakieś zwarcie i doszlo do pożaru. Raczej nie mieliby w nim szans.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę, dopiero po latach, kiedy już miałam swoja własną rodzinę zrozumiałam jakie wielkie szczęcie miala...
20 stycznia spalił nam się dom, domek, domeczek w zasadzie, w którym mieszkałam sama z córką. Pół godziny przed pożarem dziecko wyszło z domu. Zawiniło złe podłączenie instalacji elektrycznej. Straciłam wszystko na co pracowałam 6 lat po rozwodzie. Przeczytałam właśnie Twój wpis i ciesze się, że u Was wszystko skończyło sie lepiej. Dużo szczęścia i radości z Franusia życzę. Pozdrawiam. Ania
OdpowiedzUsuńAniu, dobrze, że uszłaś z życiem....Przytulam!
UsuńCześć, bardzo ładnie tutaj na twoim blogu, świetny wpis, bardzo fajnie się go czyta, zapewne odwiedze twojego bloga jeszcze nie raz bowiem bardzo jest wciągający w przeciwieństwie do wielu innych blogów - Pozdrawiam Bożenka :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Usuń