Chleb z bobem, salami i ziemniakami.
Dziś wpis inny niż zwykle. Zapraszam Was na małą podróż współczesno-sentymentalną. Taką za jeden uśmiech :)
Podobno przychodzi taki wiek w życiu kobiety i mężczyzny, kiedy coraz częściej sięgamy pamięcią do obrazków z dzieciństwa. Podobno to nawet naukowo udowodnione. Jestem tego idealnym przykładem. Wspominam dzieciństwo coraz częściej, z coraz większym sentymentem. Porównuję moje wakacje z wakacjami dzisiejszej młodzieży, a kiedyś ta młodzież będzie porównywała swoje dzieciństwo do dzieciństwa własnych dzieci. Taka kolej. Takie to życie, jak mawiała moja sąsiadka. Ta z dzieciństwa, oczywiście ;)
Kiedy już prawie uwierzyłam, że nic nie jest takie jak było
kiedyś, przypadek sprawił, że byłam świadkiem pewnej rozmowy. Byliśmy na
wakacjach u podnóża Gór Stołowych. Upały takie, że nie wiadomo co z dziećmi
robić i w którą stronę ruszyć. Żadne piesze wycieczki nie wchodziły w rachubę,
choć temperatura i tak ciut lepsza niż w naszym mieście. Znaleźliśmy basen
miejski w najbliższym miasteczku. A na tym basenie czas się zatrzymał…
Stare zdezelowane huśtawki, stare żelazne drabinki jak wąż wygięte,
karuzela z czterema siedziskami i zapięciami na żelazny łańcuszek. I kiedy
najmniej się spodziewałam, a spodziewałam się prawdę mówiąc sama nie wiem
czego, usłyszałam jak kręcące się na karuzeli dziewczynki, ustalają między sobą
zasady zabawy. Jedna powiedziała "to
ja będę konduktorem", druga dodała "ja
będę kręcić i zatrzymywać się na stacjach", trzecia uzupełniła: "pieniądze to będą liście, a bilety to
będzie długa trawa". Zamknęłam oczy i pomyślałam: moja bajka. Kiedyś bawiłam
się dokładnie tak samo i całkowicie uciekło to wspomnienie z mojej pamięci.
Z łezką w oku i z wielkim sentymentem wspominam czas dzieciństwa, ale teraźniejszej mojej bajki nie zamieniłabym na żadną inną. Celebruję to, co dzieje się tu i teraz. Mam szczęście spotykać na swojej drodze dobrych ludzi i mam szczęście mieć fajnego faceta za męża. Kto go zna, ten wie, że to serialowy Monk. Kiedy po poznałam, nie mogłam się nadziwić niektórym nawykom. Ale Monki tak mają. Na przykład wychodząc rano do pracy, mając na sobie już spodnie, najpierw zakłada buty, a dopiero na samym końcu koszulę. Domyślacie się dlaczego? Żeby nie pognieść koszuli, kiedy będzie wiązał sznurówki :) Kiedy zjada obiad ma ściśle określoną kolejność, mięso zawsze zostawia na koniec. Nigdy się nie spóźnia i nie lubi spóźnialskich. W przeciwieństwie do mnie, uwielbia czyścić buty, wypychać je prawidłami, a jak ich zabraknie to ze starych gazet zwija kulki i wpycha je do kozaków, żeby trzymały fason. Monkowskie nawyki widzę też w niektórych zachowaniach Hani i bardzo mnie to rozczula. Szczerze przyznam, że nawet im tego trochę zazdroszczę.
Ja w przeciwieństwie do Monka, jestem wiecznie w innym świecie. Jestem romantyczką i niepoprawną marzycielką. Lubię czytać książki (o tej bajce też kiedyś napiszę) i wzruszam się przy czytaniu książek częściej niż na najlepiej wyreżyserowanych filmach. Uwielbiam celebrować każdą chwilę, lubię mieć czas dla rodziny, przyjaciół. Nie zawsze jest to możliwe przy dwójce dzieci, ale czasami wystarczy znaleźć spokojny zielony zakątek, zabrać dzieci, przyjaciół i ich dzieci też, trochę smakołyków dla małych i dużych, dobry humor, latawce i coś na komary.
Chleb z bobem, salami i ziemniakami:
przepis pochodzi z książki "Dwaj łakomi Włosi" - 200 g ziemniaków
- 450 g bobu, świeżego lub mrożonego
- 3 łyżki oliwy z oliwek
- 1 ząbek czosnku
- 100 g salami, pokrojonego w małą kostkę
- 500 g mąki pszennej
- 150 g świeżych drożdży
- 200 g letniej wody
- sól i świeżo zmielony czarny pieprz
Ziemniaki obieramy, myjemy i kroimy na mniejsze kawałki. Gotujemy w osolonej wodzie, aż będą miękkie. Odcedzamy i gnieciemy za pomocą tłuczka. Odstawiamy do wystygnięcia.
Drożdże rozpuszczamy w 3-4 łyżkach ciepłej wody, dodajemy szczyptę cukru i pół łyżeczki mąki. Mieszamy i odstawiamy do wyrośnięcia.
Bób obieramy ze skórek(jeśli jest mrożony - chwilę blanszujemy). W garnku rozgrzewamy dwie łyżki oliwy, dodajemy lekko zmiażdżony ząbek czosnku, smażymy przez minutę, a następnie dodajemy bób, doprawiamy solą i pieprzem do smaku i trzymamy na ogniu przez kilka minut, co jakiś czas mieszając. Usuwamy czosnek, a bób przekładamy do miski i zostawiamy do ostygnięcia.
Na stolnicę przesiewamy mąkę. W środku robimy wgłębienie i umieszczamy w nim rozczyn drożdżowy, ziemniaki, bób i salami pokrojone w kostkę oraz wodę. Mieszamy razem, a następnie wyrabiamy rękami aż otrzymamy gładkie ciasto. Formujemy kulę i odstawiamy na godzinę do wyrośnięcia. Ciasto powinno dwukrotnie zwiększyć objętość.
Wyrośnięte ciasto dzielimy na dwie części i przekładamy je do wysmarowanych masłem keksówek (użyłam dwóch jednorazowych). Przykrywamy z wierzchu ściereczką i odstawiamy na kolejne pół godziny do wyrośnięcia.
Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Wierz chlebków smarujemy wymieszaną jedną łyżką oliwy z jedną łyżką wody. Wstawiamy do piekarnika, zmniejszamy temperaturę do 180 st. i pieczemy ok. 50 minut aż się ładnie zarumienią, przy czym po 40 minutach zaczynamy sprawdzać patyczkiem czy w środku już są upieczone. Wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy do ostygnięcia.
Smacznego!
przeczytałam Twój post dziś dwa, a może i nawet trzy razy. I nadal mi mało. pięknie napisane, aż wróciłam wspomnieniami do chwil takich, podobnych, w moim życiu.
OdpowiedzUsuńnie jestem matką, ale tak mnie zaczarowałaś, że czytając, poczułam macierzyński instynkt...
Karmel-itko :* Dziękuję za to, co napisałaś ♥
UsuńMasz lekkie pióro, z chęcią czyta się Twoje przemyślenia. Ja, swoim trochę starszym dzieciom, też opowiadam o czasach swojego dzieciństwa, gdy jeszcze nie było komputera, internetu i komórek. Pytają: w co się wtedy bawiłaś, co robiłaś? A ja opowiadam o swoich zabawach z wyobraźnią, których teraz mało u naszych dzieci. Monka uwielbiam z wszystkimi jego nawykami, a chleb wygląda przepysznie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! zastanawia mnie często jak będzie wyglądać dzieciństwo następnego pokolenia... Nasze dzieci będą wtedy z rozrzewnieniem wspominać tablety, komórki i im podobne. Przerażające jest to, jak świat i technika pędzą do przodu. A nie da się wysiąść z tej kolejki i zostać gdzieś całkiem z tyłu.
UsuńDokładnie mam tak samo, no może prawie bo ja moja droga, łączę s w sobie romantyczkę i Monka ;) Piękny post, piękne zdjęcia - fajnie wraca się do tamtych czasów, chociaż tak jak Ty, uwielbiam czas który mam teraz :) Buziaki
OdpowiedzUsuńO widzisz, bo romantyk i Monk w jednym to taka jeszcze lepsza wersja samego Monka :)Kiedyś pisałaś, że jesteś romantyczką, ale o Monka Cię nie podejrzewałam.... chociaż ten notes... te zapiski na spotkaniach :) Muszę się przyjrzeć następnym razem ;)
Usuńpiękne słowa i cudowne zdjęcia a chleb intrygujący! pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńach i jeszcze zapomniałam napisać, ze kocham Góry Stołowe :) a "Dwóch Łakomych" mam i nie zauważyłam tego chleba.., jak to możliwe???
UsuńTo chyba przez moje niedomówienie :) Ten przepis w książce to "Wiejska chałka z ziemniakami, bobem i salami" na str. 191. Zrobiłam uproszczoną wersję, chleb a nie chałkę i robiąc wpis na blogu zapomniałam w ogóle, że w oryginalnym przepisie to była chałka :)
Usuńi moje dzieciństwo, metalowe huśtawki. i nawet na naszych ogródkach działkowych się jeszcze uchowały.....natchnęłaś mnie, żeby je uwiecznić:) A chleb zapewne pyszota, trzeba wypróbować koniecznie:)) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńUwiecznij koniecznie!!! ja po powrocie z tego basenu nie mogłam przeżałować, że nie zrobiłam więcej zdjęć tej karuzeli (tyle tylko co na jednym ze zdjęć), wężowi, huśtawkom. W najbliższej okolicy już takich nie mam :)
UsuńCoś w tym jest. Odkąd mam córkę też częściej wspominam. U mnie w domu Monkiem jestem ja. Łóżko mogę ścielić z poziomicą i kolejność przy obiedzie też musi być ;)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, patrzysz na swoje dziecko i od razu wspominamy nasze dzieciństwo :) Ależ się uśmiałam z tego łóżka :) I to tak dzień w dzień??
UsuńPięknie napisałaś - dokładnie tak jak mi w duszy gra:-)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Ed.
Dziękuję Edyta!
UsuńŚciskam :*
Ciekawy przepis chowa się za tą serią wspomnieniowych myśli ;) Myśli same się nasunęły więc i chlebek trzeba będzie zrobić!
OdpowiedzUsuńChyba muszę częściej przelewać swoje myśli na posty w blogu :) Choć często sobie myślę - kto by to chciał czytać?
UsuńMoje dzieciństwo to też kaska z liści :) Tylko coś mi się z tymi wspomnieniami nie zgadza - jestem z pewnością starsza od Ciebie, Justynko, a jakoś nie wspominam dzieciństwa, tylko czasy studenckie... pewnie dzieciństwa już nie pamiętam, taka jestem wiekowa ha ha ha!
OdpowiedzUsuńDla odmiany w stolicy wypasione place zabaw, każdy dzieciak z PSP i tak dalej, a mieszkańcy stolicy (zwłaszcza napływowi) narzekają na "swołocz zalewającą Warszawę", rzekomo zabierającą im stanowiska pracy. Tylko żaden nie pomyśli, że jak ktoś używał w dzieciństwie wyobraźni, to teraz może być lepszym, bardziej kreatywnym pracownikiem ;)
PS. Żeby nie było - jestem rodowitą warszawianką i antyksenofobką :) A chlebek super.
Oj, nie wiem, nie wiem. U mnie 4 z przodu za czwartym rogiem się już przyczaja :) Ja studenckie rzadziej, ale mam koleżankę, która właśnie o studenckich czasach i tych samych historyjkach mogłaby na okrągło :)
UsuńGówniara, ja mam już 4 z przodu ;)
Usuńjej jeżeli mi się uda zrobić to bobowe cudo to pewnie cala rodzinka się zakocha bo my kofamy bób i już
OdpowiedzUsuńMarlena, a ja bób tylko w takiej postaci zjem :)
UsuńA ja tylko westchnę; och...
OdpowiedzUsuńA wiesz BM, że moje dorosłe dziecko, które nie rozstaje się z komórką i laptopem, jeździ raz w roku na działkę koło Kazimierza nad Wisłą bez żadnych wygód? Ostatnio nawet prądu nie było i dali radę... A jacy zadowoleni:-)
Ps. Częściej pisz takie posty od serca...
Aniu, mówisz? Ja to tak uzewnętrzniać się nie potrafię, ale przyznaję, że czasami nachodzi mnie wielka chęć przelania na blog tego, co siedzi w głowie :) Często sobie myślę, kto by tam chciał czytać takie farmazony matki polki na wychowawczym :)
UsuńA w temacie - mam nadzieję, że moje dzieci jak już dorosną, to też będą na taką głuchą działkę jeździć :)
ja jestem też romantyczką która wkrótce wyjdzie za roztrzepanego romantyka...który jednak ma coś z Monka, zwłaszcza jeśli chodzi o buty hehe :)
OdpowiedzUsuńCzytałam Twój post i tak chwilę pomyślałam - jak bardzo chciałabym, żeby Mikołaj dobrze wspominał dzieciństwo. Żeby miał w głowie te obrazki, które gdy będzie miał 20-30-50 lat dadzą mu siłę.
OdpowiedzUsuńI od samego początku staram się dawać mu te obrazki. Kadry z życia. Ot.. rodzice przytulają się, całują się. Czasami przytulamy się "na kanapkę" :) Ktoś kto jest w środku to szynka ;)
Sama widzę jak mimo, że Mały jest malutki to jednak zostaje mu to wszystko już w głowie. Odkąd się urodził i mieliśmy z nim małe problemy to ja nosząc go na rękach śpiewałam mu: "Lulaj że Jezuniu" i przy tym zasypiał. I tak jest teraz - nie ważne, że mamy sierpień i 30 stopni. Kolęda wieczorem musi być.
Kolega Małżonek za to śpiewał mu: Tik taka. I teraz Miko tylko przy tym zje obiad. Może słuchać do bólu... :)
Zapisujemy tę jego czystą kartkę.
wybacz off-top.
UsuńSylwia, jaki off-top??? Cudnie, że to napisałaś!!! Tak samo śpiewałam Hani kolędy! "Gdy śliczna panna..", pamiętam, że był kwiecień a ja dalej te lilililaj wieczorem uskuteczniałam ;) Frankowi śpiewamy Nirvanę "My girl" :) Masz rację, dzieciom rodzice zapisują ich pierwsze karty. Pamiętam jak Hania reagowała na najmniej podniesiony głos, do którego nie była przyzwyczajona. Teraz już jest, bo Franek w sumie tylko krzyczy :)
UsuńŚciskam :*
oj wiem cos o zyciu z Monkami!!;) moja corka ( lat 4) jest zwana przez cala rodzine Monkiem, porzadek i system musi byc wszedzie, nie wlozy kurtki z jedna kieszenia tylko po lewej stronie, skarpetki z wystajaca nitka, spinki ktora sie porusza we wlosach, woli nie jesc lodow niz soboe pobrudzic rece.. itd itp:) a ja na odwtot: skarpetki mam nie do pary, w pracy mo zwracaja uwage ze we wlosach mam spinke z corki, i czesto wychodze z domu w kapciach lub bez kluczy. docieramy sie:))
OdpowiedzUsuńOj, to ja jestem taka sama jak Ty! Wczoraj próbowałam odpalić samochód zupełnie innym kluczykiem i krzyczałam do męża: akumulator padł!!! Załamał ręce jak zobaczył co zrobiłam. Pominę już fakt, że kluczyk do samochodu wrzuciłam do torby z ubrankami dzieci i nie mogłam go później znaleźć... ;)
UsuńOpis męża niesamowicie mnie ubawił ;) Na dzieciństwo również patrzę z ogromnym sentymentem, co może się wydać śmieszne, bo mam zaledwie, a właściwie nawet nieskończone jeszce, 18 lat. Boję się, że z czasem będzie tylko gorzej ;D
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Pani blog, a drożdżówki wg Pani przepisu prawdopodobnie będą mi towarzyszyć do końca życia :)